Słowo "przesiedlenie" czy "wysiedlenie" zupełnie nie pasuje do zbrodniczej akcji rabunku własności i wypędzenia Polaków z domów. Z braku powszechnej wiedzy o ważnych wydarzeniach, taki temat.
Kolejne doby biegły w dramatycznym napięciu i oczekiwaniu, bezsenne noce przepełnionego lękiem wyczekiwania. Na wyrok? Na odebranie majątku? Na tułaczkę. Tak wyglądały w Płocku kolejne dni lutego 1941. niemcy w amoku zbrodni, niesieni na fali sukcesów militarnych, pewni dalszych zwycięstw zabrali się do usuwania z miasta Polaków. Polscy mieszkańcy byli niepotrzebni, skoro Płock miał zostać wzorcowym, niemieckim miastem, we włączonej do rzeszy prowincji (rejencji ciechanowskiej). Miejsce Polaków, dopóki nie zostaną wykończeni, miały wyznaczać granice generalnego gubernatorstwa (gg), nazywanego przez szwabskich zbrodniarzy śmietnikiem rzeszy. Płockie domy i kamienice, opróżnione przez czyścicieli, miały przypaść tzw. kolonistom, ściąganym masowo z Litwy, Besarabii, Wołynia, Królewca.
"Ponieważ w Płocku i powiecie było bardzo mało Niemców, władze zabiegały o napływ swoich rodaków tak z głębi rzeszy, jak i z krajów nadbałtyckich. Na przybyszów czekały domy i mieszkania, przejęte od wysiedlonych Żydów i Polaków, aczkolwiek masowy napływ Niemców ze wschodu powodował spore trudności lokalowe. To dla napływających Niemców zbudowano kilka dużych wielorodzinnych domów na obrzeżach miasta, przy okazji przedłużając Herman Göring Strasse (ul. Sienkiewicza)." Czytamy w recenzji opracowania
Płock na łamach lokalnej prasy NSDAP 1939-1945 (1).
Uwaga na temat konieczności budowy nowych domów jest tu o tyle istotna, że rzuca światło na skromne możliwości osadzenia „nachodźców” w niespełna 15 tyś. izb mieszkalnych, wykazanych w spisie z 1931 (2). W ten sposób „prawowici”, aryjscy posiadacze, (w myśl niemieckiej doktryny) wracali na „germańskie”, przynależne im ziemie, przez wieki zajmowane przez „niewłaściwych” podludzi. Poniższa mapka (dostępna na
Wikimedia Commons) prezentuje w myśl hitlerowskiej propagandy kierunki napływu kolonistów do "kraju warty" i środkowego powiśla.
Z opisu powyższej grafiki dowiadujemy się że koloniści
"Obecnie pomagają w ekspansji i konsolidacji Wielkiego Cesarstwa Niemieckiego.". Jakże znamienne to słowa w kontekście działalności zwyrodnialców, rekrutujących się z przedwojennej niemieckiej mniejszości, volksdojczów, np. do
selbstschutz`u. (Ileż Polskich istnień będą kosztować ich poczynania i jak bardzo będą musieli łamać sobie głowę XXI wieczni politrucy żeby w tej historii przedstawić niemców zgoła pozytywnie.) Przed wojną mniejszość niemiecka (zapewne wraz z ludnością mieszaną) stanowiła w Płocku ok. 3 tyś. spośród ok. 34 tyś. ogółu mieszkańców (3). Nie wielu Niemców było zdolnych z podniesioną głową wyrazić swój sprzeciw wobec niemoralnej postawy rodaków, beneficjentów złodziejskich poczynań. Należy oddać pokłon sprawiedliwym. Był wśród nich Henryk Gundlach, syn płockiego pastora. Pozostał człowiekiem. Mimo usilnej namowy SS nie przyjął folkslisty, odpowiedział wściekłym zbrodniarzom „Nie” - podzielił los Polaków.
Pierwszy dzień wypędzeń to niemieckie działania z zupełnego zaskoczenia, z zastosowaniem brutalnych metod, bandyckiego terroru, właściwego zwykłym niemieckim zbirom podległym SS, dla hecy poprzebieranym w mundury. Taka banda wpadała do budynku, często dla większego zastraszenia wywalała drzwi izb, robiła jak największy hałas. Polacy otrzymywali 5-15 min oraz wyrok opuszczenia domu. Zabrać mogli tylko to co zmieści się w rękach, bądź w plecaku. Zatrważająca wieść o akcji niemców rozeszła się po mieście, wprawiając w skrajny lęk mieszkańców. Kolejne noce to wyczekiwanie w niepewności i ciągłe domysły: czy po mnie też przyjdą, dokąd zabiorą? Wysiedlenie wiązało się oczywiście z zaborem mienia przez tych złodziei. Polacy zostawali w ubraniu, z prowiantem, jeśli zdążyli go spakować. I to wszystko. Koniec nadziei?
Pierwszym etapem wygnania była droga do punków zbornych w mieście. Stamtąd oszołomieni i niepewni losu byli zabierani do
obozu przejściowego w Działdowie. 10 tysięcy płocczan (4) zostało wygnanych z domów i skierowanych do Działdowa. Akcja trwała od 16 do 20 lutego, z powtórką 12 marca 1941. Warto odnotować, że wg szacunków z lat 80`, miasto w czasie wojny i okupacji straciło 11.5 tyś mieszkańców. Ilu spośród wygonionych z domów mieści się w tej liczbie, a ilu los pozwolił po wojnie na powrót? Czy wywożono przypadkowych Płocczan? Na pewno nie. Tak jak na początku okupacji, wymordowano rdzeń zawiązującego się oporu, tak teraz trzeba było wywieźć tych, którzy byli najmniej przydatni, nastawieni najbardziej wrogo, a zarazem posiadali coś, co da się ukraść i wykorzystać - mieszkania. Można domniemać że ofiarą padła klasa średnia. Wszystkich na raz nie można było wywieść czy wymordować również z powodów czysto ekonomicznych. Potrzebni byli robotnicy na usługi okupanta.
"Tym zmianom towarzyszyło zepchnięcie polskich mieszkańców na margines, pozbawienie ich podstaw egzystencji i skazanie na rolę co najwyżej taniej siły roboczej i to zapewne do czasu wzmocnienia żywiołu niemieckiego. Na tym etapie wymordowanie większej liczby Polaków było po prostu nieracjonalne, bo nie byłoby ich kim zastąpić." - pisze dr Grzegorz Gołębiewski w recenzji obszernego, opracowania Elżbiety Szubskiej – Bieroń pt.
Płock na łamach lokalnej prasy NSDAP 1939-1945.
Działdowo było węzłem, do którego zwożono Polaków z wielu mazowieckich i dobrzyńskich miast i wsi. Oczyszczenie Polski z „podludzi”, realizacja zamierzeń rasy panów, stworzenie przestrzeni życiowej dla „praworządnych, cywilizacyjnie rozwiniętych” niemców - zbrodnie, masowe mordy, wywózki do obozów śmierci. Cele i środki jasno postawione przez hitlerowskich propagandystów znamy. Co do wysiedleń - z rejencji bezpośrednio włączanych do rzeszy - jako środka do celu, jasno wyraził się himmler:
„problem uczynienia niemieckimi prowincji, problem uzyskania krwi germańskiej możliwy jest do pomyślenia i przeprowadzenia tylko dzięki istnieniu generalnego gubernatorstwa, która przejmie to, co nie jest w tamtych prowincjach potrzebne”. Z Działdowa można było trafić albo to obozu w Sztutowie, albo do któregoś z podobozów, albo do obozu śmierci w Oświęcimiu, albo gdzieś do gg, zwanej restpolem (resztką Polski). Tam Polacy mieli stanowić rezerwę siły żywej, roboczej, do późniejszego wykorzystania w obozach. Plany zakładały też wywózkę za Ural, w razie wygranej na froncie wschodnim, której niemcy w początkach 1941 byli zasadniczo pewni.
Pierwsza rewizja w obozie przejściowym w Działdowie to konfiskata pieniędzy, które niektórym ewentualnie udało się ze sobą zabrać. Pobicia, zgony z chorób i pewnie z przerażenia – trzy dni w tym punkcie przesiadkowym. Później wypędzeni, odarci z własności Polacy dostawali bilet nie wiadomo dokąd. Transporty zabierały Płocczan na tułaczkę w nieznane, obce strony - do królestwa hansa franka – generalnego gubernatorstwa, co do którego wyrażał się jasno:
„Jesteśmy zgodni z fuhrerem co do tego, że ten kraj musi być oddany niemczyźnie. W jakim czasie to nastąpi – w ciągu 50, czy 100 lat nie jest teraz interesujące” (5).
Czy ktoś z forumowiczów zajmował się tematyką wypędzeń z Płocka w latach niemieckiej okupacji? Czy spotkaliście się z tym zagadnieniem albo macie jakąś wiedzę, wspomnienia rodzinne? Czy ten temat został pogłębiony w literaturze? Czy w Płocku znajdziemy upamiętnienie wypędzonych mieszkańców?
(1) Grzegorz Gołębiewski, [recenzja]
Płock na łamach lokalnej prasy NSDAP 1939-1945, Elżbieta Szubska-Bieroń, Płock 2015, [w.]
Notatki Płockie, 61/1 (246), 2016
(2),(3) Wg spisu z grudnia 1931 – J. Załęczny,
Ludność Płocka w latach 1918-1939 na tle społeczeństwa Polski, [w.]
Notatki Płockie, 1986, 31, 3(128)
(4) S. Chrzanowski,
Płock od 9 września do 22 czerwca 1941 – II. Wielkie wysiedlenia i nowy niemiecki ład, [w.]
Notatki Płockie, 20, 1961
(5) T. Kułakowski,
Gdyby Hitler zwyciężył, s. 66
Skomentuj na forum...